Krucho-drożdżowe z marmoladą.
Mam wrażenie, że pieczenie pomaga na wszystko. Trochę tak, jak Twoja ulubiona piosenka którą słyszysz, podkręcasz głośność, tańczysz, przypominasz sobie wszystkie najlepsze chwile i świat przez te trzy - cztery minuty jest piękny.
Z pieczeniem jest tym lepiej, że zajmuje uwagę na dłuższy czas. Więc mając świadomość tego, że za oknem znów pada śnieg ( a w myślach już posadziłam surfinie na balkonie), chaos do którego zdołałam się na chwilę przyzwyczaić zamieni się w jeszcze większy chaos (zawsze wydaje mi się, że to już niemożliwe) jak również że nie mam pojęcia co zdarzy się jutro i co mam dalej zrobić ze swoim życiem (oprócz faktu, że muszę nabyć semestralny bilet na wszystkie linie, żeby nie zostać bez środków do życia przed upływem najbliższego tygodnia). I o dziwo, zawsze robi się lepiej kiedy z piekarnika wyciąga się blachę pełną ciasta, drożdżowych rogalików, kruchych ciastek, czekoladowych muffinek czy czegokolwiek innego co wypełnia dom cudownym zapachem i co można pożreć w nieprzyzwoitych ilościach żeby poprawić sobie humor.
A może to też dlatego, że prawidłowe zagniecenie drożdżowego ciasta wymaga takich nakładów siły, że to trochę jak codzienny trening i wyzwalają się różne substancje które czynią nas automatycznie szczęśliwszymi. Najlepszą zatem kombinacją jest upieczenie ciasta z czekoladą, słuchając w tym czasie swojej ulubionej muzyki. Działa. Rogalików upiekłam w swoim życiu setki, a zjadłam chyba tysiące. Tym razem nie wykorzystałam przepisu na topione ciasto z którego zwykle korzystam; z tego wychodzą równie pyszne krucho-drożdżowe rogaliki, które nadziać można i marmoladą, i czekoladą, i orzechami. Cokolwiek wam przyjdzie do głowy i cokolwiek macie pod ręką.
1/2 kostki margaryny
1/8 szklanki mleka
4 łyżeczki cukru
2 szklanki mąki
2,5 dag drożdży
szczypta soli
1 jajko
W letnim mleku rozkruszyć drożdże i wymieszać je z cukrem. Zostawić rozczyn do wyrośnięcia; w tym czasie w misce wymieszać mąkę, sól i jajko. Margarynę (miękką - nie rozpuszczoną) posiekać na mniejsze kawałki i dorzucić do mąki. Kiedy zaczyn zacznie nam rosnąć, przelewamy do go miski i zagniatamy gładkie, lśniące ciasto. Zostawiłam je do wyrośnięcia na ok. pół godziny. Potem dzielimy ciasto na kilka części, rozwałkowujemy, odcinamy od dużego talerza okrąg i dzielimy go na osiem trójkątów. Nadzienie układamy przy zewnętrznej krawędzi, a potem zwijamy. Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia albo folią aluminiową, wkładamy na 20 minut do piekarnika rozgrzanego do 180°C. Po ostudzeniu oprószamy cukrem pudrem - albo i nie.